You are currently viewing Szewc bez butów chodzi – czyli jak zalałam ściany w moim domu…

Szewc bez butów chodzi – czyli jak zalałam ściany w moim domu…

Obiecałam sobie, że podzielę się z Wami moim doświadczeniem – ku przestrodze. Spotkać to może jak widać każdego z nas (w tym Martynę Wojciechowską i mnie).

Wszystko zaczęło się od małej plamki na ścianie klatki schodowej – w pobliżu okna i pierwsza nasza myśl, że to pewnie coś z okna przeciekło po opadach, które nie tak dawno były dość intensywne. Potem kilka dni nas nie było (wyjazd świąteczno-noworoczny) i chwilę po tym jak wróciliśmy do domu – plama zaczęła się robić nieco większa, ale nie potrafiliśmy przypisać jej do żadnego wytłumaczenia. Z dnia na dzień zaciek powiększał się i ostatecznie zajął całą ścianę przy klatce schodowej. Już wiedzieliśmy, że to musi być wina wanny i faktycznie silikon łączący wannę ze ścianą z kafelek w łazience mógł być szczelny.

Postawiliśmy ‘szlaban’ na mycie się pod prysznicem (przy wannie mamy parawan, dzięki czemu pełni on funkcję prysznica) do czasu wymiany silikonu. Kilka dni minęło i wydawało się, że wszystko już opanowane – znaleźliśmy usterkę, naprawiliśmy ją i uznaliśmy problem za zażegnany.

Kolejna chwilowa nieobecność domowników sprawiła, że ściana była odczuwalnie bardziej sucha i to osłabiło naszą czujność.

Dopiero gdy było gorzej (zamiast lepiej) – skierowaliśmy sprawę do firmy zajmującej się poszukiwaniem wycieków.

Zaczęło się od sprawdzenia uwilgotnienia ścian (wynik był dramatyczny) i kamerowania co naprawdę się dzieje się pod naszą wanną. A tam stała woda…

Kiedyś miejsce to w naszej łazience było zabudowane kabiną prysznicową, a 8 lat temu postawiliśmy tu wannę i w narożniku podłoga była nieco niżej usytuowana, bo nie zabudowana kaflami. Dlatego przez wizjer (znajdujący się po przeciwnej stronie tego miejsca) nie widzieliśmy stojącej wody, która pomału wsiąkała w podłogę i ściany. I nawet nie wiemy jak długo to się działo.

No i przede wszystkim – skąd wzięła się tam ta woda? Sprawdzana była szczelność odpływu ale też szczelność instalacji doprowadzającej wodę, też w całym pionie. Trafiliśmy (dobrzy ludzie mają szczęście do podobnych sobie) na fachowca, który niczym detektyw sprawdzał i wykluczał kolejne możliwości przecieku. Jak to powiedział: woda zawsze znajdzie ujście, trzeba tylko znaleźć jej źródło! Nie sposób się z tym nie zgodzić.

Po wyeliminowaniu wszystkich możliwych nieszczelności na sieci – padło na … nieszczelność spoin w kafelkach. Próba okazała się trafna – kierując wodę ze słuchawki prysznicowej na kafelki (po których naturalnie woda spływała podczas korzystania z prysznica) te okazały się dziurawe niczym ser szwajcarski, a podczas kamerowania pod wanną woda małymi strużkami płyneła po ścianach.

Cóż sie dziwić – kafelki w naszej łazience i ich spoiny pamiętały czasy z przed 2 dekad (jeśli nie więcej) i jak dobitnie doświadczyliśmy – osiągneły swoją wytrzymałość.

Diagnoza została postawiona – zatem zdecydowano o działaniach: wymianie wszystkich spoin oraz… osuszaniu, zakończonym dezynfekcją. Wg pierwszych prognoz osuszanie miało trwać 10 dni do 2 tygodni. Ostatecznie trwało bardzo długie 4 tygodnie.

Miesiąc mieszkaliśmy w nieustannym hałasie, a ponieważ osuszacz stał w łazience i miał podłączenie do kilku punktów zbierających wilgoć ze ścian i podłogi, także usytuowanych w pomieszczeniu obok oraz na korytarzu – drzwi do łazienki (źródła hałasu) nie mogły być zamknięte.

Mimo zamkniętych drzwi do sypialni (oraz ich dodatkowego uszczelnienia) – z korytarza i klatki schodowej hałas był wyraźnie słyszalny, jednostajny i bardzo uciążliwy. Przez 4 tygodnie spaliśmy ze stoperami, funkcjonowaliśmy w nieustannym hałasie i oddychaliśmy mocno wysuszonym powietrzem. Gdy tylko było to możliwe ‘uciekaliśmy’ z domu, nie na długo jednak, aby maszyny były pod obserwacją. Osuszaniu nie pomagała pogoda – to był wyjątkowo wilgotny luty (choć zwykle doceniam taka aurę). Odbiło się to najbardziej na naszym samopoczuciu, ja na szczęście miałam dobrą duszę, której zwyczajnie mogłam się wypłakać (dziękuje Wiola).

Za każdym razem, gdy fachowcy przyjeżdżali na kontrolę poziomu wilgoci w ścianach mieliśmy nadzieję na koniec naszych męczarni. Sytuacja jednak trwała, a my zaciskaliśmy zęby aby wytrzymać i doprowadzić prace naprawcze do końca.

Ostatecznie zalanie podsumuję następująco:

  • czas od pierwszej plamy na ścianie do diagnozy problemu – 2 miesiące;
  • zalana powierzchnia – sumarycznie szacuję ok 15 m3, w tym solidne ściany zewnętrzne, dodatkowo ocieplone i obłożone cegłą klinkierową 60mm (widoczny na zdjęciach tytułowych zaciek i to samo miejsce po upływie kilku miesięcy po zakończeniu osuszania);
  • czas prac naprawczych – 1 tydzień;
  • czas osuszania ścian w budynku – 4 tygodnie;
  • poniesiony koszt: poszukiwanie wycieku, prace naprawcze, osuszanie i dezynfekcja oraz wydatek energetyczny (sporo, w zaufaniu mogę podzielić się konkretną kwotę), o wiele wyższa cena to: zszarpane nerwy, niewyspanie, notoryczne zmęczenie i rozdrażnienie – jednym słowem tryb przetrwania.

Co można było zrobić lepiej?

Powód wycieku może być różny i nie zawsze (a najczęściej rzadko) widoczny jest od razu. Zareagować należy od razu po dostrzeżeniu pierwszej plamy na ścianie, suficie itp. Warto od razu zaprosić fachowców od poszukiwania wycieku – znalezienie szkody warte jest swojej ceny – bezwzględnie. Najwazniejsze to móc poznać zródło i wielkość uszkodzeń (w tym wypadku zajęcia wilgocią) i zdecyzja co dalej. Wycenę prac osuszających wykonawca dokonuje nieodpłatnie (zwykle), jednak to czas naszej reakcji decyduje jak długo trwa osuszanie i jaki poniesiemy ostateczny koszt prac (zarówno finansowy jak i zdrowotny).

Czas reakcji w moim wypadku był zbyt długi, dziś to wiem. I dlatego otwarcie dziele się tym, bo być może ta historia:

– Tobie, lub komuś z Twojego otoczenia pomoże – w zmniejszeniu strat wody, zdrowia i środków finansowych;

– i udowadnia prawdziwość przysłowia o szewcu, który bez butów chodzi – jak ja, która namawia do szczególnej uwazności w odniesieniu do wody.

Życie nas testuje a ja nieustannie zapraszam Cię do odwiedzania tego bloga.

Z płynącymi pozrowieniami, Anna 🙂

Dodaj komentarz